czwartek, 21 kwietnia 2016

LEŻĘ NA MACIE ...

... i kwiczę ćwiczę.
Tak od wczoraj zaczyna się mój dzień. Od jakiegoś czasu pobolewało mnie coś w tylnym lewym boku. Obstawiałam początkowo nerkę, której się oberwało w czasie chemii, więc miała prawo dawać znaki o niedyspozycji. Ale wkrótce zaczęło mnie łupać w miednicy, a to z tyłu, a to z przodu. Po zdrętwieniu skóry w lewej nodze uniewinniłam nerkę i stwierdziłam, że te atrakcje zawdzięczam zapewne kręgosłupowi. Boli po stronie sparszywiałych węzłów chłonnych, 3 miesiące po skończonych wlewach - wiadomo co ja już tam widzę. Przerzuty widzę, wielkie jak ping pongi, jak kule armatnie, jak arbuzy...
Zadzwoniłam do Przyjaciółki T. i obwieściłam hiobowe wieści. A T. na to, że to z pewnością żadne ping pongi, tylko zupełnie inna przypadłość. Mianowicie zapewne dopadła mnie PESELIOZA a jednym z jej objawów jest lumbago ;). 

Posiadanie raka nie chroni przed innymi przypadłościami. Niestety lub na szczęście.
W mądrych książkach na lumbago radzą środki przeciwbólowe i przeciwzapalne + leżenie plackiem na twardych dechach w fazie ostrej, wygrzewanie i ćwiczenia.
Jak powszechnie wiadomo, kiedy człowiek się psuje, to nie ma że jedna awaria, co najmniej trzy na raz. Z innych powodów chorobowych czeka mnie wkrótce łykanie niebieskiej kapsułki i wcale a wcale nie będzie to viagra dla dziewczynek. Przez tę Niebieską ze środków przeciwbólowych mogę tylko pyralginę a przeciwzapalnych żadnych. Staram się łykać jak najmniej, żeby nie dobijać mojej biednej trzustki i wątróbki. Dzisiaj zakupiłam jeszcze termoforek i znalazłam takie ćwiczenia w "Medycynie naturalnej" (red. Janicki, Rewerski, PZWL, Warszawa 1991).
Robię je grzecznie, a co się nastękam, to moje :). Robię wszystkie oprócz f) i g), bo nie wiem, o co w nich chodzi.

Daję sobie czas do wtorku, jak nie przejdzie, to we środę pojadę do rodzinnej. W poniedziałek widzę się z nuklearnym, to mu też wspomnę, że mnie chyba krzyż napierdziela i chociaż się dowiem od kiedy mogłabym wrócić do preferowanego przeze mnie biofenaku. U onkolożki będę dopiero w czerwcu, ale mam nadzieję, że nie będzie potrzeby zajmowania się przez nią moimi kręgami i słupami.
Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie chciałam mieć klasycznego, upierdliwego lumbago. Marzę o lumbago. Bo jak się ma raka to może być piękne marzenie.
Byle nie ping pongi, byle nie ping pongi, byle nie...
Poczyniam różne kroki, aby od czerwca (po skończeniu aktualnego leczenia) wrócić do pracy na część etatu - na ile dam radę, ale jeśli to będą cholerne ping pongi, to chuj bombki strzelił...

2 komentarze: