sobota, 21 maja 2016

ONKO: KRĘGI BÓLU

Wedle RTG mój kręgosłup jest:
- krzywy (niewielka lewostronna skolioza lędźwiowa)
- zarośnięty (zwężenie w górnym biegunie szpary lewego stawu biodrowego)
- zwyrodniały (zmiany zwyrodnieniowe na krawędziach trzonów)
 
ale nie jest sparszywiały 

uff           uff      uff       uff      ufuf

Oczywiście cieszę się, że żadnych ping-pongów.
Jednak to moje "uff" jakieś takie wymęczone, a nie radosne.
Mnie się już chyba przepaliły wszystkie bezpieczniki strachu i ja już nie jestem w stanie czuć autentycznego lęku (a miewałam wcześniej i taki, że serce mi na chwilę stawało i musiałam odczekać aż ruszy dalej) a co za tym idzie autentycznej ulgi też nie mam siły odczuć.
I od razu się zastanawiam, czy tak niewielkie (przynajmniej jak na mój gust) zmiany, mogą powodować tak duży ból ?
Chociaż wstępna diagnoza (jeszcze bez rtg) obstawiała korzonki. Plus ta reszta, to może i może tak boleć.
Ćwiczeń mi chwilowo zakazano, dopóki się nie wyjaśni powód moich dolegliwości.
Jadę na biofenaku, próby zastępowania go paracetamolem raz wychodzą gorzej raz całkiem nie wychodzą. Pigułki na korzonki dają mi efekt upicia się bez kropelki jakiegoś szlachetniejszego trunku, więc brałam tylko na noc w najgorszym okresie. Wypróbowałam też kilka maści rozgrzewających, w efekcie chodzę sobie i śmierdzę terpentyną. W desperacji upichciłam nawet smarowidło z lilaka i nim też się szpachluję a bez termoforka do łóżka się nie kładę. Efekty mizerne, ale jakieś widzę (a może bardziej chcę widzieć) więc nadziei nie gaszę.
Dodatkowo od stycznia odczuwam przewlekły ból podbrzusza i pachwin. Boli ciągle i ciągle i ciągle. Nie przestaje ani na jeden dzień, ani na godzinę ani na minutę. Prawdopodobnie porobiły się blizny i zrosty po operacji.
Staram się nie stękać (przynajmniej nie za bardzo). Staram się nie uruchamiać agresywnych reakcji na wszystko. Staram się coś robić, chociaż najchętniej przeleżałabym w łóżku oczekiwanie na lepsze dni, jednak mam świadomość, że może to właśnie są moje lepsze dni. Staram się nie zażerać piguł przeciwbólowych (moja biedna, biedna trzustka), ale bez nich nie daję rady funkcjonować.
To bzdura, że cierpienie uszlachetnia. Ból jedynie gnoi i upadla. Odziera z uczuć wyższych, zainteresowań, działań poznawczych. Chcesz tylko jednego: niech przestanie boleć
Najgorzej, gdy trudno mu nadać jakikolwiek sens.
Po operacji rozumiałam, że skończy się, gdy moje ciało się pozrasta i zagoi.
Po chemii rozumiałam, że minie, gdy mój organizm oczyści się z niej.
Pomagałam, jak umiałam. Szybko wstawałam z łóżka, odpowiednie odżywianie, ćwiczenia, wizualizowanie, medytowanie, rehabilitowanie dłoni i stóp.
Trudniej mi zrozumieć sens bólu krzyża i biodra. Jednak w poniedziałek zobaczę się z moją Doktor Rodzinną oraz z zaprzyjaźnioną Rehabilitantką - może da się coś z tym w końcu zrobić.
 A w ogóle nie rozumiem bólu brzucha i pachwin. Zupełnie nie wiem, czego moje ciało chce ani jak mogłabym mu pomóc. Ten ból jest upierdliwy, stały i męczący. Ucieka przed nim mój polot i inteligencja mnie opuszcza, a i chęć działania gdzieś czmycha. Radość życia to już pod definitywnie zdechłym Azorkiem.
Mimo to, codziennie rano po otwarciu oczu jestem wdzięczna. Za to, że te oczy ciągle jeszcze otwieram. I za odurzająco kwitnący bez, no i za dzwoneczki moich konwalii. Kocham konwalie.
A gdy jadę gdzieś, to odstawiona, wypachniona, wymakijażowana i nawet pazury pomalowane (u mnie ewenement). Bo człowiek ma moralny obowiązek w każdych okolicznościach dbać o swoją godność. A im gorsze okoliczności, tym większy obowiązek. 
Kiedy zaś nie jest już w stanie sam o nią zadbać, to obowiązek ten przechodzi na innych. Dla zachowania CZŁOWIECZEŃSTWA. Człowieczeństwa nas wszystkich. 

Lecz po własnych włościach snuję się w rozlaźniętym dresiku i jękam sobie JĘK JĘK do woli. A że grzebać w ziemi nie daję rady, to podziwiam mój coraz bardziej permakulturowy ogródek :-)

 

wtorek, 3 maja 2016

ROBI SIĘ: TUNIKA ZE SPUSZCZANYMI OCZKAMI

Na początku (dzianina ze spuszczanymi oczkami)   miała być sweterkiem lub kamizelą. Włóczki starczyło mi na luźną tunikę. Jestem zadowolona tak 9/10. Wolałabym ciut mniejszy dekolt, ale mam jeszcze troszkę włóczki, to obrzucę go jeszcze z raz lub ze dwa razy i powinien się zmniejszyć.
 Rękawy wyglądają na fotce na trochę wąskie, ale w rzeczywistości są w sam raz - wzór je nieco "ściąga", resztę tuniki nieco rozciągnęłam, aby było widać wzór. Oczywiście można "utrwalić" kształt żelazkiem z parą, ale ja wolę gdy  sama dostosowuje się do ciała.
Ponieważ nienawidzę zszywania (niejedno ubranko skończyło u mnie na etapie  gotowych elementów) połączyłam części szydełkiem, obrzuciłam też szydełkiem brzegi rękawów, dół tuniki i dekolt.
Sposób łączenia części


 Tunika jest cieplutka a jednocześnie leciutka (poszło na nią 40 dag). Kosztowała mnie 56 zł, tj. materiał, robocizny nie liczę, traktowałam jako relax a przy okazji rehabilitację moich ciągle jeszcze drętwiejących dłoni.
Pozostaje jeszcze tylko poobcinać nitki, dodać 1-2 okrążenia zmniejszające dekolt i można nosić :-).
Mam już wizję, i co najważniejsze materiał, na kolejną robótkę. Będzie to sweterek w wiosennych kolorkach podpatrzony u Rosjanek. No chyba, że zabiorę się w końcu za wielką narzutę z kółeczek fuxico, albo jeszcze co innego ;).