niedziela, 5 lutego 2017

ONKO: TRYBICZUNIEK

Jakoś tak od przedwczoraj w mediach różnistych szczególnie dużo tematów "rakowych". Pewnie w ramach Międzynarodowego Dnia Walki z Rakiem - 04 lutego. Generalnie w tonie dość optymistycznym. Bo chociaż wkrótce co czwarta osoba zachoruje, to postępy w onkologii, że hohoho. Profilaktyka kwitnie, wczesna wykrywalność rośnie, metody leczenia coraz doskonalsze i skuteczniejsze, komfort życia z rakiem i po raku ech, że tylko sobie zachorować.

GÓWNO, GÓWNO, GÓWNO PRAWDA !!!!

Z mojej zrakowaciałej perspektywy wygląda to zgoła inaczej.

1. Dobłagiwanie się o informacje
 Właśnie jestem po 9 (ostatnim) wlewie doksorubicyny i cyklofosfamidu. Więcej nigdy tego pierwszego chemioterapeutyku nie dostanę, bo zostałaby przekroczona dawka życiowa - gwarancja poważnego uszkodzenia serca. Od szóstego wlewu miałam robione echo serca, żeby ocenić, czy można mi podać kolejny wlew. Zrobiono mi też tomograf, żeby sprawdzić, czy to w ogóle działa. Wynik był: stabilizacja.
Właśnie od tego szóstego wlewu starałam się dowiedzieć co będzie ze mną dalej. Z lekarką prowadzącą ustaliłyśmy, że można brać pod uwagę jeszcze hormonoterapię i że oznaczone zostaną receptory, żeby wstępnie ocenić jej ewentualną skuteczność. Tylko, że potem już się z lekarką prowadzącą nie spotkałam, kolejne wlewy ordynowali mi lekarze na zastępstwie. Na pytania o receptory odpowiedź, że nic nie wiedzą, że w mojej karcie nic takiego nie ma. 
Gdy dostałam wynik tomografu z wynikiem stabilizacja przy jednoczesnym wzroście guzów, zapytałam lekarkę (też na zastępstwie) na czym polega stabilizacja, skoro te guzy rosną? Odpowiedź: mamy swoje skale onkologiczne i pani tego nie zrozumie. Poprosiłam więc o przystępne wyjaśnienie. Odpowiedź: gdybyśmy kończyli leczenie za każdym razem, gdy guzy wzrosną, to nie mielibyśmy czym leczyć większości pacjentów. Pojęłam. "Dajemy, co mamy, bo nic innego nie mamy". Gębę zamknęłam. Przy końcu tego schematu leczenia starałam się dowiedzieć, co po ostatnim wlewie? Odpowiedź: zapisze się pani do poradni i tam pani lekarz wszystko wyjaśni. Do diaska, przecież w poradni przyjmują ci sami lekarze, co na oddziale. Nie ogarniam. Na oddziale nie wiedzą, co ze mną dalej będzie, a w poradni nagle jakaś łaska objawiona na nich spływa?
Tak, ja rozumiem, że lekarz jest tylko człowiekiem, że ma dużo różnych swoich spraw i stąd na cały proces leczenia mam 3 może 4 wizyty u lekarza prowadzącego, a reszta to zastępstwa. Ja rozumiem, że onkologów jest mało a nas pacjentów od zagwizdania i lekarze w zastępstwie nie mają ochoty ani czasu zgłębiać jeszcze kart "zastępczych" pacjentów. Ja rozumiem, że oddział dzienny jest czynny krótko a wlewów do podania dużo i każdy upierdliwy pacjent (tak, jestem upierdliwa) to dodatkowe opóźnienie. Ja wszystko rozumiem. Ale może ktoś postarałby się zrozumieć mnie? Mój strach i moje poczucie beznadziejności.
Zdobycie informacji o możliwościach leczenia to dla mnie walenie głową w mur. Pisałam już o moim doświadczeniu z portalem onkolodzy.net  http://chaziajkasam.blogspot.com/2016/06/onko-poszukiwanie-informacji.html
Streszczając: na kilka moich pytań odpowiedziano mi jednym zdaniem polecając mi komercyjne usługi oncompass.
Byłam sceptyczna (bałam się strasznie kosztów), ale przyjaciółka w moim imieniu nawiązała z nimi kontakt. W odpowiedzi dostałam ankietę do wypełnienia przez lekarza onkologa. Była po angielsku - odmówiono mi jej wypełnienia. Przyjaciółka załatwiła wersję po polsku - odmowa, bo w moim przypadku te badania to wyrzucenie pieniędzy w błoto. Oczywiście, jak chcę to mogę je zrobić, a ta firma ma swoich specjalistów, to mogą sami wypełnić. Wyć mi się chce - jeden onkolog (z portalu) radzi mi skorzystać z tych usług, drugi (ze szpitala) twierdzi, że to bez sensu. Jak ja mam się w tym wszystkim odnaleźć??? Iść studiować medycynę??? 
A potem wielkie zdziwko, że chorzy zamiast do onkologów, to szukają babek-zielarek i bioenergoterapeutów.
2. Osiągnięcia medycyny
Ciągle docierają do mnie informacje (internet, telefony od znajomych, którzy coś tam w telewizji zobaczyli, prasa) o ogromnych postępach w leczeniu nowotworów. Nawet lekarz orzecznik o tym słyszał. Byłam ostatnio na komisji ZUS, po badaniu pan orzecznik poinformował mnie, że przyznaje rentę na 3 lata. Niewiele myśląc odpowiedziałam, że z całych sił postaram się dożyć. Chyba chciał mnie pocieszyć, bo stwierdził, że rak już nie jest chorobą śmiertelną, tylko przewlekłą. Że medycyna zrobiła ogromne postępy, że radioterapia jest bardzo precyzyjna, że teraz są terapie celowane. No i że immunoterapia a przede wszystkim to teraz jest medycyna spersonalizowana. Odpaliłam mu, że może to wszystko i jest, tylko nie wiem dla kogo, bo dla mnie nie ma. Z radioterapii wykluczono mnie od razu po operacji, z nowości to ja dostaję starocia z pierwszej wojny światowej (patrz cyklofosfamid) a spersonalizowanie to wysłano mnie do hospicjum domowego.

Może pojechałam dzisiaj po bandzie.
Tak, jestem coraz bardziej rozgoryczona i sfrustrowana. I coraz bardziej czuję się nie jak człowiek podmiot leczenia, ale jakiś pierdolony trybiczuniek (bo nawet nie trybiczek) w schemacie leczenia. Czuję, że postawiono na mnie krzyżyk i najlepiej byłoby było gdybym grzecznie zdechła i nie zawracała gitary.


 

4 komentarze:

  1. Dzisiaj właśnie tak traktuje się ludzi. Bardzo to smutne i bardzo Ci współczuję. Tak nie powinno być. Tule Cię do serca. Póki możesz, jeszcze nie odpuszczaj. Życzę Ci dobrych i kompetentnych ludzi, którzy wskażą drogę dalszego leczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój żal dotyczy raczej tzw. SYSTEMU niż ludzi. Atmosfera w szpitalu jest dobra i wszyscy starają się być życzliwi i pomocni. Ale to nie jest normalne, że onkolog ma przyjąć 20-30 pacjentów (ile ma fizycznie czasu na 1 osobę?). A przy pracy na 3 "frontach": oddział dzienny, oddział całodobowy i jeszcze poradnia to "dorobienie" się przez pacjenta jednego lekarza prowadzącego, który by go znał i prowadził cały czas, musi graniczyć z cudem...

      Usuń
  2. Masz 200% racji że ten system traktuje chorych jak takich chwilę przez 'zdechem'... Dwa lata temu pojechałam na wakacje do Polski, przekonałam córkę, że dobrze byłoby żeby w mojej karcie pacjenta znalazła się informacja, że operowanie mnie to nie bułka z masłem po radioterapii, że podawanie leków musi być konsultowane z onkologiem (tutaj nadal w portfelu noszę kartę z informacją, że pogotowie jak mnie zgarnie z ulicy, ma dzwonić do mojego lekarza i nr jego telefonu gdzie ktoś odbiera 24/dobę) i usłyszałam, że z tym przewlekłym chorowaniem na raka to przesada i mam się nie przeceniać, a żeby mi po moich papierach lekarz założył kartę pacjenta onkologicznego (mi wszystko jedno, bo nie korzystam z polskiej służby zdrowia już długo) to muszę tą teczkę najlepiej całą przetłumaczyć na polski..... Po prostu wstyd mi, że muszę korzystać z usług medycznych poza krajem, bo wzorów do godnego traktowania pacjentów w UE wypracowano dużo... ale żaden z nich nie jest nawet w niewielkim stopniu wdrożony w Polsce. Chaziajka, nie wiem co mam napisać, miotam się i wkurzam czytając Twojego bloga, bo to wstyd dla służby zdrowia, dla lekarzy, dla polityków, że zajmują się bzdurami, kłótniami a nie sprawami zdrowia swoich obywateli a mają czelność ryja drzeć o patriotyzmie....
    Dlaczego mówię o wstydzie lekarzy? Bo są placówki gdzie pacjent traktowany jest jak człowiek, a tak powinno być w każdym miejscu, bo zamiatanie grzechów jednostek obrzydliwych pod dywan określa całe środowisko i nikt tego nie zmienia...
    Przytulam Cię serdecznie i mogę jedynie życzyć kilku godnych i zdesperowanych na leczenie lekarzy, bo tacy czasem się zdarzają..

    OdpowiedzUsuń
  3. Uzyskanie jakiejkolwiek informacji- nie mówiąc już o jakimś skrawku empatii jest prawie niemożliwe. Mam dokładnie takie samo odczucie- żeby się skutecznie wyleczyć muszę studiować medycynę. Uczę się i na każdą wizytę idę przygotowana, gdybym sama nie drążyła tematu- niczego bym się nie dowiedziała...a co więcej- niektórzy lekarze też nie wiedzieli by o nowościach, o których słyszą ode mnie...- podobno na nic nie ma czasu, łącznie z dokształcaniem się.
    Ostatnio zaliczyłam kilka takich wizyt gdzie w ciągu jednego tygodnia, 3 lekarze tej samej specjalności podali trzy różne diagnozy. Która właściwa? Mogę sobie wybrać!

    Siły życzę!

    OdpowiedzUsuń