Byłam u onkologa. Kobitka dała mi trochę nadziei. Zastrzegła jednak, że niczego nie może obiecać ani tym bardziej zagwarantować.
I problem nie w tym, że nadziei tylko troszeczkę ...
I nie w tym, że nie może obiecać ani zagwarantować ...
Problem największy w tym, że JA JUŻ CHOLERNIE BOJĘ SIĘ MIEĆ NADZIEJĘ...
Teraz najważniejszy będzie wynik tomografu. Umówiła mnie na expres, już na piątek...
Jestem wykończona. Fizycznie, bo wizyta w CO to całodniowa wyprawa. Ale przede wszystkim jestem przeorana psychicznie. Póki co postanowiłam się trzymać filozofii niezwyciężonej Kobiety Bohatera Związku Radzieckiego ( gdy wlazła na minę), tj.: Boże, Boże bardzo Ci dziękuję, że urwało mi nóżkę, wszak ... mogło mi upierdolić obie...
bo to nie ma być nadzieja, tylko pewność. Będzie dobrze
OdpowiedzUsuńZa ostatnie danie to bym Cie wyściskała :)))) Najpierw koniec świata, później 'no przecież jeszcze żyję' a dzisiaj od kontroli do kontroli i jakoś da się żyć. Czasem nawet bywa ciekawiej jak ongiś bywało ;))) A nadzieja? Po wuja mi nadzieja jak dzisiaj świeci słońce i nadal żyjemy. Ja już wybiegam zaledwie o tydzień do przodu a zazwyczaj trzy dni planowania mi wystarcza :)
OdpowiedzUsuń